Wydawałoby się, że temat, jakim jest pseudohodowla psów rasowych, znajduje w mediach i świadomości społecznej sporo miejsca. Mimo to organizacje prozwierzęce wciąż odkrywają miejsca, w których suki wyglądające na rasowe są maszynami rozrodczymi, a szczeniaki brodzą we własnych odchodach. Czemu wciąż tak jest? Cóż. Ktoś tę maszynę napędza.

Czym jest pseudohodowla psów rasowych?

Z definicji pseudohodowla psów rasowych to „niezarejestrowana hodowla nierasowych, nierodowodowych zwierząt domowych, nieposiadająca uprawnień hodowlanych.” Oczywiście często osoby prowadzące takie działalności nie są członkami żadnego związku kynologicznego. Ich suki „hodowlane” i „reproduktorzy” to zazwyczaj zwierzęta wyglądające jak rasowe, których rozród nie podlega żadnej kontroli. Pseudohodowcą może być też jednak osoba zrzeszona, na przykład w ZKwP, jeśli łamie etykę hodowcy. Tych ludzi łączy jedno: chęć zysku przyćmiewająca dobro psów, które przecież powinno znajdować się na pierwszym miejscu.

Jak wyglądają warunki w pseudohodowli?

W miejscu, w którym najważniejsza jest liczba „wyprodukowanych” do sprzedaży szczeniąt, nie ma mowy o odpowiednich warunkach. Przecież hajs musi się zgadzać! Brudne klatki w starych szopach (coby nikt pseudohodowli nie przyuważył), wątpliwej jakości jedzenie w minimalnych ilościach,  suki zapładniane i rodzące po każdej rui, liczne choroby i zaburzenia behawioralne… To w takich miejscach standard. Generalnie – kupując psa bez rodowodu za jakąś śmieszną cenę, być może kupujesz go z umieralni.

pseudohodowla psów
psia-mac.pl

Założę się, że znajdą się osoby, którego powiedzą: „ej, ja mam psa bez rodowodu, mój znajomy skojarzył swoją sukę z psem kolegi i naprawdę dba o te zwierzęta!”. Też bym tak mogła powiedzieć. Mojego Atosa kupiłam w 2009 roku za 200 zł od pani, której suka i szczenięta wyglądały na naprawdę szczęśliwe. Ale co z tego? Osoba, która naprawdę zna się na hodowli, wie, że kojarzenie ze sobą suk i psów bez rodowodu czy uprawnień hodowlanych może zafundować szczeniętom wady genetyczne. I to ty za nie zapłacisz po latach. Wydasz znacznie więcej niż kosztowałoby cię szczenię zakupione w renomowanej hodowli. Nie mówiąc już o cierpieniu związanym z chorobami twojego ukochanego psiaka.

Czy pseudohodowla psów w Polsce to coś powszechnego?

Chciałabym odpowiedzieć przecząco, ale nie mogę. Wprawdzie 1 stycznia 2012 roku pojawiła się nowelizacja Ustawy o ochronie zwierząt, według której rozmnażanie psów i kotów nierasowych w celach zarobkowych jest zabronione. Karalne jest sprzedawanie i kupowanie takich zwierząt na targowiskach oraz giełdach. Jak jednak można było się spodziewać, pseudohodowcy znaleźli na to sposób. Zaraz po wejściu w życie nowelizacji Internet zalały ogłoszenia w stylu: „sprzedam smycz za 200 zł york 2 miesiące gratis”. Tak, serio. Pseudohodowla psów mogła dalej funkcjonować, bo przecież piesek to tylko gratis, a nie przedmiot sprzedaży. Dziś, w 2019 roku, zarówno organizacje pomagające danym rasom, jak i prywatni miłośnicy psów wytrwale tropią większość takich cwaniaków, ale zdecydowanie nie jest to stuprocentowa skuteczność. 

To wina nabywców

Tak, bez dwóch zdań. Bez popytu nie ma sprzedaży. A kto sprawia, że pseudohodowla psów może dalej funkcjonować, i kupuje w niej szczenię? Na przykład ktoś, kto przy całym swoim zamiłowaniu do zwierząt jest na tyle dużym ignorantem, że uważa rodowód za głupi, zbędny papierek. „To będzie pies do kochania, a nie na wystawy, więc nie potrzebuję dokumentu”. Ale hej, rodowód nie jest wyłącznie ani nawet głównie po to, żebyś mógł czy mogła wystawiać swojego pupila. Rodowód to potwierdzenie, że nie wsparłeś/aś psiej umieralni i nieuczciwego gnojka, tylko człowieka, którzy w hodowlę wkłada mnóstwo serca, czasu i pieniędzy, któremu zależy na faktycznym dobrobycie zwierząt. Rodowód daje ci pewność, że twój mały „jork” nie wyrośnie nagle na 20-kilogramowego kundelka. I że przodkowie twojego nowego przyjaciela byli wolni od poważnych wad i chorób. 

Drugą grupą nabywców pseudohodowli jest grupa, do której sama należałam, kupując Atosa. Cóż, hodowczyni „owczarków” powiedziała mi, że jak szczeniaka nie kupię, to będzie musiała go uśpić, bo nie ma innych chętnych. A ja, głupiutka 13-latka i jej nieświadomi rodzice, cóż – uwierzyliśmy i zlitowaliśmy się nad puchatą kulką z promocji. Dziś jestem prawie pewna, że babka ściemniała. Nie jest tak, że jeśli nie kupisz psa z pseudo, to skażesz tysiące szczenięcych istnień na zagładę. Sprzeciwiając się takim praktykom – zmniejszasz popyt i przyczyniasz się do tego, że być może za x lat większość takich drani nie będzie już robić z psiego cierpienia biznesu. Proste.

Adoptuj, nie kupuj!

A skoro nie zależy ci na wystawach… to po cholerę ci „rasowy” szczeniak? Po trzech latach wolontariatu we wrocławskim schronisku zaręczam, że tam są naprawdę potrzebujące zwierzaki – i to do wyboru, do koloru! Mamy nie tylko kundelki wszelkiej maści i wielkości. Jest parę psiaków w typie owczarka niemieckiego, rottweilera, amstaffa, jamnika, wyżła, a nawet przepiękny jeszcze-szczeniak w typie tosa inu! Zamiast wspierać cierpienie – minimalizuj je i wybierz adopcję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *