Odkąd mam szczeniaka, jestem mniej miła dla ludzi, a właściwie dla konkretnej grupy osób, które za wszelką cenę muszą wymacać mi psa z każdej strony, nawet gdy Farsa nie ma na to ochoty. Nie róbcie tak.

Jakiś czas temu z rzewnym płaczem wylałam na fanpejdżu swoje żale z podróży komunikacją miejską. O, tutaj:

Od tamtej pory trzy razy częściej trafia mnie szlag, kiedy w pracy lub na mieście jakieś obce ręce bez wyczucia pchają się w kierunku Farsy, byleby ją zmolestować ze wszystkich stron, za wszelką cenę. Widzę po prostu, że Farsa nie rośnie na wszechkochającego psiaka. Prawdę mówiąc, „wredna” z niej suka. Będąc ze mną w sklepie, potrafi ostentacyjnie ominąć szerokim łukiem klienta, który kuca do niej i poci się od gwizdania i cmokania. Z drugiej strony często sama tanecznym krokiem, z rozkołysanym ogonem podbiega do obcych osób i je zaczepia, domagając się głasków. Selekcjonuje sobie ludzi, raczej unika wysokich mężczyzn z grubym głosem (z którymi ma mniejszy kontakt) i dzieci (o tym za chwilę). Jej target do spokojne, dość ciche kobiety. A proszę bardzo! Oczywiście staram się ją socjalizować z różnymi typami osób, ale daleko mi od wymagania, żeby radośnie biegła do każdego, kto ma ochotę sobie wytarmosić słodkiego szczeniaczka. Nie jest to dla mnie zresztą nic nowego, bo Atos od zawsze unikał kontaktu fizycznego z obcymi, niepodobającymi mu się osobami, nie wykazując przy tym strachu ani agresji. To kwestia charakteru psa. Są takie wszechkochające, jak labradorka Sara, a są też czworonożni introwertycy, zamknięci, zdystansowani, skupieni tylko na bliskich im ludziach. Lubię ten drugi typ i zupełnie nie przeszkadza mi, że mój kolejny pies taki jest.

Nie ma głaskania bez pytania!

Zdradzę pewien sekret: to, że pies chodzi luzem, bez kagańca albo po prostu jego słodki pysk odbiera ci rozsądek, nie oznacza, że możesz go pogłaskać i nie zostać dziabniętym lub w najlepszym przypadku – obwarkniętym. Jeżeli zabieram psa do parku, autobusu albo pracy, to nie po to, żebyś ty miał(a) atrakcję turystyczną.

W schronisku mamy garstkę rezydentów i psów pracowników, które tuptają luzem po terenie placówki za swoimi opiekunami. Większość z nich ma serdecznie pod ogonami pielgrzymki odwiedzających, którzy na widok psa reagują, jakby zobaczyli jednorożca (cytat mojej koleżanki ze schroniska, której stado codzienie musi się z tym borykać). Nie patrzą na obcych ludzi, nie szukają z nimi kontaktu, zero czegokolwiek. A i tak dziesiątki dłoni dziennie próbują je wymiętosić. Zero jakiegokolwiek opanowania. A potem zdziwienie, że piesek huknął, burknął, nie odpowiedział na głaski namiętną miłością.

Skandaliczne są zwłaszcza te sytuacje, w których ludzie zachodzą niczego nie spodziewające się zwierzęta od tyłu, kładą łapska na ich grzbietach, zadach, głowach, przyprawiając je o zawał. Borze szumiący, naprawdę nie trzeba mieć wybitnej wiedzy o behawiorze psów, żeby wpaść na to, że tego typu gesty muszą być dla nich przerażające. Wystarczy wyobrazić sobie, że to ciebie randomowy przechodzień znienacka zaczyna macać po plecach, kiedy ty oglądasz wystawę na sklepowej witrynie albo właśnie złapałeś(aś) zawiechę przy ulubionej piosence w słuchawkach. I tak kilka razy dziennie. Tak właśnie wygląda życie psów w przestrzeni publicznej.

Dzieci, dzieci, szczeniak leci!

Zabieranie Farsy do pracy w sklepie pozwoliło mi osiągnąć duże postępy w jej socjalizacji. Wiem, że dobrze się czuje, gdy może tuptać ze mną przez cały dzień, bawić się z innymi ludźmi i psami. Niestety, nie wszyscy są wystarczająco rozsądni, kiedy ją dostrzegają między alejkami. Jeszcze bardziej niestety – małe dzieci bezbrzeżnie kochają szczeniaczki. Z jednej strony dostrzegam i doceniam sytuacje, w których dziecko, dobrze wychowane, pyta, czy może pogłaskać Farsę, a ja mogę mu odmówić i wytłumaczyć, że mała się boi, albo – jeśli suka wyraża pozytywne zainteresowanie – poinstruować małego człowieka, jak pogłaskać, żeby było obu stronom miło.

Z drugiej strony częściej jest tak, że dzieciak leci galopem, wydając z siebie dźwięki roztrzaskujące uszy na milion kawałków, Farsa spieprza, a ten za nią, by w końcu zapędzić ją w jakiś kozi róg i wymacać bez cienia wyczucia. Raz rozmawiałam przy kasie z pewnym panem, którego około 5-letnia córka bawiła się z moim psem w berka. Poprosiłam go najpierw grzecznie, żeby coś z tym zrobił. Farsa zwiała pod kasę, a dziecko za nią. Ojciec? Nic. Użyłam więc ostrego tonu, by zwrócić dziewczynie uwagę, że tu nie można wchodzić i żeby zostawiła pieska w spokoju. Ojcu zrobiło się głupio, to odciągnął swoje nabuzowane dziecko. Rozmawiając ze mną, olał fakt, że dziewczynka wyszła ze sklepu. Po chwili, zapłakana, została przyprowadzona przez przypadkową panią. Zdążyła się zgubić w Tesco mieszczącym się obok naszego sklepu.

Czy to jakiś antydzieciowy manifest? Choć małych ludzi szczerze nie lubię i jest to fakt, z którym nigdy się nie kryję, to tu naprawdę nie chodzi o mój osobisty stosunek w tej kwestii. Śmiem zresztą stwierdzić, że rodzice i psiarze w przestrzeni publicznej mają ze sobą wiele wspólnego. Przychodzi bowiem taki rodzic czy psiarz do sklepu lub restauracji, totalnie nie panując nas swoim podopiecznym i wyrabia całej swojej grupie negatywną opinię. To dzięki madkom rodem z memów i bezmyślnym ludziom z nieułożonymi Fafikami ludzie nie lubią siedzieć obok nas w tramwajach i kawiarniach. Jest to dość smutne, ale naszą misją jest wyłamywać się z takich uprzedzeń. Cieszę się więc, kiedy jadę z Farsą na kolanach taksówką, a kierowca rozpływa się nad tym, że pies może być tak spokojny i bezproblemowy w aucie. Zbijam sobie wtedy z Farsą mentalną pionę. Zbijam sobie ją też ze wszystkimi matkami, które pytają, czy dziecko może pogłaskać psa, a odmowy przyjmują z uśmiechem pełnym szacunku i zrozumienia. Można? Można, bo spotykam takie osoby i z całego serduszka je pozdrawiam.

Niestety jednak po przygodzie z natarczywą dziewczynką Farsa prostuje swój zakręcony ogon (to czytelny sygnał, że się boi) i szuka drogi ewakuacyjnej. Nawet przed spokojnymi dziećmi daje dyla. Wszystko dzięki czyjejś głupocie. I o ile moje szczenię póki co stosuje system: UCIEKAJ, to takie nieokrzesane dziecko w przyszłości może mieć mniej szczęścia i wepchnąć ręce w sierść psa, który postanowi wycelować w system: WALCZ. Więc jeśli, drogi rodzicu, masz w dupie komfort mojego psa i nie ogarniasz, że to żywa istota, a nie teddy bear, to pomyśl przynajmniej o bezpieczeństwie swojego dziecka.

Yellow Dog – żółta wstążka

Nie będę się tu namiętnie rozwodzić, bo jakiś czas temu pisałam, czym jest projekt Yellow Dog. Poruszam temat raczej w ramach przypominajki, że projekt jest i żeby nie pchać się z łapami, gdy widzisz psa z żółtą wstążką na smyczy lub obroży. Prawdopodobnie jest to pies lękliwy, w trakcie terapii behawioralnej albo po przebytej chorobie lub wypadku. No i może trochę mniej oczywisty przykład: gdy ktoś ma wyjątkowo silnego i wyjątkowo kochającego świat psa. No, człowieku, nie odzywaj się entuzjastycznie i nie majtaj rękami w stronę i tak już nakręconego pieska, nie przejmując się, że piesek właśnie wlecze za sobą po ziemi swoją pańcię, która nie waży więcej niż 50 kilo.

Przyczyna żółtej wstążki tak naprawdę nie powinna mieć dla ciebie znaczenia. To opiekun psa decyduje, kto i kiedy może dotykać zwierzaka. Jeśli ci na to nie pozwala, to raczej nie dlatego, że kawał gnoja z niego. Ma swój powód, a ty powinieneś / powinnaś to uszanować. Nawet jeśli pies nie ma wstążki, nie jesteś zwolniony/a z kutluralnego zapytania, czy możesz go pogłaskać.

Ja naprawdę nie mam najmniejszego problemu, jeśli Farsa zostanie wymiziana przez obcego człowieka z góry na dół. Niemniej jest jeden warunek: to ma sprawiać przyjemność mojemu psu. Jeśli widzę wspomniany, wyprostowany lub podkulony ogon i cieszy to tylko dającego te głaski, to dziękuję, nie skorzystamy. Wiem, że na widok „słodkich” mordek łatwo dostać joba, ale naprawdę, to kwestia opanowania, które powinna mieć każda dorosła osoba. A niestety nie tylko dzieci je tracą. Pamiętaj, też nie chciał(a)byś codziennie być obmacywany(a) na ulicy przez obcych ludzi i mam nadzieję, że to dla ciebie wystarczająco dobry argument. Farsunia dziękuje wszystkim, którzy szanują jej przestrzeń. 😉

dav

8 komentarzy

  1. avatar

    Bardzo lubię Twój blog, a z tym artykułem zgadzam się całkowicie. Też staram się uświadamiać ludzi w kwestii głaskania mojego Golden Retrievera, ale niekiedy nawet nie zdążę zareagować. Choć mój piesek na głaskanie zawsze reaguje wielkim optymizmem, to zdecydowanie przeszkadza to w wychowaniu pieska.

  2. avatar

    Artykuł w punkt! U nas również wyjście na spacer bywa sporym wyzwaniem. Ale za każdym razem grzecznie odmawiam i spotykam się ze zrozumieniem. Nie mniej, absolutnie nie rozumiem fenomenu głaskania cudzych czworonogów. Szczególnie współczuć można właścicielom ras małych, których słodki wyraz pyszczka i niewielkie rozmiary wręcz nakręcają obcych do wygłaskania. Inna sprawa, że głaskanie psów przez obcych jest zwyczajnie nie higieniczne dla psa i jego opiekuna.

    1. avatar
      Milena says:

      Dokładnie. To wszystko powinno być oczywiste i aż nie mogę się nadziwić, że nie jest.

  3. avatar
    Zuzanna says:

    Uwielbiam pani wpisy, miałam berneńczyka którego niestety musiałam pożegnać. Pewnego razu byłam z nim na spacerze i z reguły nikt nie podchodzi bo kawał psa (ok.50kg), a ja 145cm i niewiele większa od niego. Idąc przechodzimy przez plac zabaw, oczywiście pies zawsze zapięty bo może się dziecko wystraszyć. Idziemy i nagle jakaś latorośla podbija na pełnym speedzie, no to przytrzymuje psa i mówię,żeby nie podchodził bo duży pies i może przewrócić. Kaszojad w ogóle nie zwracając na mnie uwagi zaczynać głaskac psa i woła do matki. Ja już zirytowana bo mieliśmy trening, mówię do matki, że ma wziąć bombelka bo nawet się nie zapytał czy może podejść a jeśli pies nie byłby uosobieniem łagodności to mogło by się to źle skończyć, a ta mi odpowiada, że jak biorę psa na spacer to muszę przewidzieć, że dzieci będą podchodzic do takiego ładnego pieska. Naprawdę czasem ręce opadają…

    1. avatar
      Milena says:

      Dziękuję za komentarz i miłe słowo. Przykro mi z powodu odejścia psiaka. 🙁 Od tej historii aż włosy dęba stają. Ostatnio również usłyszałam od ojca chłopca, który biegł w kierunku przerażonej Farsy, że jak mi coś nie pasuje, to powinnam siedzieć w domu. Zaczynam rozważać, czy w takich sytuacjach nie zacząć po prostu mówić, że pies ma chorobę zakaźną, coby paru rodziców nauczyć trzymać swoje pociechy w należytej odległości. 🙂

  4. avatar
    Ignis says:

    Mój pies jest totalnie nie ufny do obcych. Bordery zazwyczaj spotykają się z opinią” inteligentny przyjaciel”. Ignis jest natarczywie głaskany i gdy ktoś go zaczepi warczy, straszy, kłapie zębami wtedy jest krzyk i opieprzanie mnie że mam agresywnego psa i nie umiem nad nim zapanować. To ty idioto próbujesz go tulić itp. Ludzie w moim mieście mają głęboko w dupie Yellow Dog więc żółta chusta nas nie ratuje

    1. avatar
      Milena says:

      Uh, klasyk… Co z tego, że twój pies ostrzega kulturalnie, że sobie nie życzy spoufalstwa… „AGRESYWNY!”. Co mogę poradzić i co rzeczywiście działa najlepiej, to zwyczajne ochrzanianie tych ludzi. Dobitne, mało miłe, stanowcze. Innego języka tykacze nie rozumieją. 🙂

  5. avatar
    Asia says:

    A mnie kompletnie nie interesuja zachcianki innych ludzi, bez wzgledu na wiek, mowie wprost „lapy precz”. Jesli jakis dzieciak sie rozplacze, no coz, bardziej od niego interesuje mnie nawet zeszloroczny snieg. Mam w nosie czy to sie komus podoba, czy nie, wara od mojego psa. Proste.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *