Im dłużej opiekuję się (lękliwym) psem, tym bardziej niemiła staję się dla przypadkowych ludzi, którzy zwracają na niego uwagę. Dziś, moi drodzy, na blogu wielki festiwal irytacji – lojalnie uprzedzam!

„NIE BÓJ SIĘ!”

Istnieje lwia część osób, dla których jakąś świętą misją jest tknąć obcego psa za wszelką cenę. Nieważne, że pies nie jest interakcją zainteresowany albo szcza pod siebie ze strachu przed obcą ręką. Ta ręka M U S I potarmosić mu futro, bo tak. Ileż to razy w ciągu dnia muszę swoim gorzko brzmiącym zakazem przecinać drogi między Farsą a łapskami obcych ludzi, co to kwilą do niej w tonacjach rozsadzających bębenki i oczywiście nie widzą wielkiego napisu na żółtej chuście: „NIE GŁASZCZ, jeśli nie podeszłam pierwsza„. No to powiedzmy, że cofają posłusznie tę rękę. Jednak nie przestają kwilić, ciućkać, cmokać, gwizdać, piszczeć i pytają, czemu odbieram im tę satysfakcję. Mówię, że boi się obcych osób i na ogół nie lubi być przez nie głaskana. No i się zaczyna… „OOO, BOISZ SIĘ???!!! NIEEE BÓÓÓJ SIĘĘĘ!!! JA LUBIĘ PJESKIII!!!”. Teleskopowa ręka na powrót lgnie do zestresowanej suki. Ciućkanie i cmoki się nasilają, bo pan/i właśnie sobie wymyślił/a misję, że akurat jego / jej Farsa się bać nie będzie. I ja wtedy naprawdę mam ochotę się pochlastać. Ci ludzie widzą się jak w tym memie:

…ale to tak nie działa. Farsa jest przemiłą suką „dla swoich”, nieraz sama zaczepia obcych klientów, ale czuje się atakowana, kiedy jakiś random próbuje traktować ją jak pluszaka. NIE-NA-WI-DZĘ.

„A co ona taka chudziutka?”

Nie raz i nie dwa usłyszałam, że nie karmię Farsy. Jest wysoka i szczupła, więc na pewno chora albo niedożywiona! Ja wiem, że żyjemy w epoce pięćdziesięciokilogramowych labradorów, które toczą się po osiedlach jak piłki i jamniczków, którym nie widać nóżek, ale SERIO?! Polacy™ tak często śmieją się z mieszkańców USA i tamtejszej epidemii otyłości, a jednocześnie uważają, że zadbane zwierzę musi wyglądać jak tucznik. Co tam, że Farsa jest okazem zdrowia. Że wcina wysokoenergetyczną karmę i tonę przysmaków. Co tam, że weterynarze zawsze chwalą jej sylwetkę. ZA CHUDA, ja pani mówię, ja się znam na psach, ja wiem, bo takiego samego miałem. Pies powinien być grubszy. Bo wiecie, istnieje jeden model psa, jeden gabaryt, jedyna słuszna sylwetka. Bo to wcale nie jest tak, że psy, tak jak ludzie, mają różne bagaże genetyczne, metabolizmy, predyspozycje… Dobra, skończę się wymądrzać i pójdę nakarmić w końcu to zabiedzone zwierzę pętem krakowskiej.

„Ale on nic nie zrobi, on chce się bawić”

Albo jesteśmy sobie w parku. Wybieram godzinę przedpołudniową i dzień pochmurny, żeby potrenować z Farsą na zewnątrz przy małym natężeniu bodźców. Zawsze staram się być z suką wtedy i tam, gdzie nie starają się być wszyscy inni. I jest czadowo, sucz wznosi się na wyżyny swoich możliwości mózgowych, chodzi na ciągnącej się po ziemi lince na całkowitym chilloucie. Do momentu, w którym za jej nieświadomymi plecami wyrasta obcy pies, który bez pardonu zaczyna obwąchiwać jej dupę. Żadnego: „dzień dobry, przepraszam, czy możemy się bliżej poznać?”. Po prostu przybiega i wsadza jej nos pod ogon. Oczywiście mała łaciata dostaje joba, jeży się, szczeka i musimy wracać do domu, bo już nie ma szans, aby poczuła się na tym spacerze dobrze. No i z życia wzięte:

Dostrzegam w oddali opiekunkę tego psa, gadającą na luzie z drugą osobą. Krzyczę do niej, że proszę zabrać tego psa. To ona domniuje, chodźdomniuje, gwiżdże, krzyczy imię, pies ma to gdzieś i nadal narzuca się Farsie, którą pozostaje mi przyciągnąć na lince do siebie i stanąć między nią a „kolegą”.

Próbuję się odsunąć, zabrać moje rozhisteryzowane dziecię, ale idzie kiepsko, bo obcy za nami lezie i za wszelką cenę chce zmolestować Farsę. Nie ma zamiaru w psim języku pokazać, że ma dobre zamiary. Pani opiekunka już nie woła. W zamian zaczyna mi tłumaczyć, że mam się nie bać. Że on jest sympatyczny, on chce się przywitać i pobawić, on nic nie zrobi. Zajebiście, tylko, że już zrobił, bo bez wysłania jakiegokolwiek sygnału ostrzegawczego albo uspokajającego przeraził mi sukę na śmierć. Mówię jej, że ona się boi. Że ma go odwołać, a skoro jej nie słucha, to niech go trzyma na lince, jak ja swoją. A ona na to, że on doskonale słucha. No i nie wytrzymałam. Parsknęłam bez zahamowań i burknęłam, że no właśnie widać.

Tak czy siak, trening zrujnowany. Jednorożec poszarzał. Spadłyśmy z treningowej tęczy i obie mamy ochotę umrzeć. A przecież ten doskonale ułożony piesek był taki miły i tak się chciał przywitać…

„Kundel? Taki ładny?”

Farsa była już jack russellem, beaglem, wyżłem, chartem, przemierzyła grupy myśliwskich ras wzdłuż i wszerz. Janusze i grażyny kynologii orzekli o jej czystej krwi już setki razy na setki sposobów. Ale są i tacy, którzy z ludzkiej ciekawości pytają, co to za rasa. Grzecznie odpowiadam, że kundel. A oni, że jak to, że taki ładny? Bo przecież kundel to podpies. To paskudny odpad psiego gatunku. A nawet jeśli wszystkie pieski są do kochania, to wiecie, pies nierasowy to tylko ten w schronisku albo na łańcuchu, czarno podpalany albo szorstki i bury (takie są prześliczne tak swoją drogą). Raz nawet usłyszałam od jednego pana, że on też ma kundla, ale że w porównaniu do mojego jest strasznie brzydki. Zabrakło mi wtedy słów, ręce opadły mi do podłogi i nie mogłam się powstrzymać od zgryźliwej myśli: „dobrze, że pan taki estetycznie doskonały” (oczywiście, niespodzianka, doskonały nie był).

„Ile by pani chciała za tego psa?”

W mojej pracy mnóstwo razy jestem też pytana, za ile mogłabym sprzedać Farsę. Do pewnego momentu reagowałam na to jak normalny człowiek. Mówiłam: hehe, ona jest bezcenna, hehe, wcale nie słyszę tego żartu szósty raz dzisiaj, hehe, a to karuzela śmiechu. No ale raz przyszła pani, która o to zapytała, ja tak heheszkowo odpowiedziałam, a ona spoważniała i sprostowała: „ale ja pytam na poważnie – moja matka znalazła takiego psa w Internecie i muszę jej takiego załatwić, mogę sporo zapłacić”. Zdębiałam. Nie mogłam już powiedzieć nic śmiesznego ani błyskotliwego. Mogłam tylko równie poważnie i rzeczowo powiedzieć: „ten pies nie jest na sprzedaż”.

A Was co najbardziej denerwuje, jeśli chodzi o tego typu głupie komentarze?

2 komentarze

  1. avatar
    H says:

    ’A co jak dziecko podbiegnie i uszczypnie psa, a pies odda?’, 'Taki pies to do uśpienia, a nie do miasta’ – teksty z wielu spacerów z podstarzałym owczarkiem, który unikał wszelkiego kontaktu, a z którym pracę dopiero zaczynałam..

    1. avatar
      Milena says:

      Ach, klasyczne przeświadczenie, że bombelek może wszystko i że świat musi dostosować się do bombelka, a nie na odwrót… Przykre to.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *