W lutym Farsa przetestowała mnóstwo przysmaków treningowych, a ja poleciałam na promocji walentynkowej, kupując nową smycz i… kawał drewna. Oto nasze hity miesiąca!

BRIT CARE Dog Functional Snack SKIN&COAT

Brit Care to seria, którą naprawę lubię i szanuję. Farsa żywi się suchą wersją “Puppy” z łososiem na co dzień. Po przejściu na tę karmę jej sierść nabrała połysku. Sucz je ją zresztą całkiem chętnie, choć przedtem wszystko jej się nudziło po tygodniu i mówiła mi, że sama mam sobie to żreć. Entuzjastycznie więc podchodzę również do przysmaków od Brita.

Niedawno pojawiła się na rynku nowa sersja – Functional Snack. Z założenia są to trochę treningówki, ale trochę nie, bo trochę też suplementy. Taka magia! Rodzajów jest dziesięć. My przedtem testowałyśmy Mineral for puppies z szynką. Na początku Farsa była zachwycona, ale dzień czy dwa po otwarciu opakowania traciła zainteresowanie. Potem z ciekawości kupiłam wariant Immunity na bazie białka z insektów. Zapaszek był niesamowity (bynajmniej, nie dla mnie), ale nadal tyłka nie urywały. Ostatnio na testy wjechał rodzaj Skin&Coat i tutaj już dziewczyna przepadła.

Smaczki są na bazie krylu i kokosa. I to właśnie słodki i intensywny, rybno-owocowy aromat robi moim zdaniem robotę. Sama je momentami czuję, mając na biodrach zasuniętą nerkę z przysmakami. Nie dziwię się więc, że po spróbowaniu jednego smaczka Farsa postanowiła wykonać wszystkie znane jej komendy na raz. Pisałam niedawno o motywowaniu psa, m.in. przez jedzenie. Do listy proponowanych treningówek zdecydowanie dopisuję teraz te brity.

Rzućmy jeszcze okiem na skład:

dehydratyzowany kryl (26%), dynia (20%), płynna skrobia roślinna (14%), czerwona soczewica (13%), białko* łososia (10%), siemię lniane (5%), sos* z łososia (5%), kolagen (3,5%), suszony kokos (1%), olej z łososia (1%), suszone algi (0,8%), kwas fulwowy (0,5%), minerały, ekstrakt z melona Kantalupa (0,01 %), Lactobacillus acidophilus HA – 122 inaktywowane (15×109 komórek/kg)

*hydrolizat

Skład analityczny:

białko surowe 22%, zawartość tłuszczu 5,5%, wilgotność 17%, popiół surowy 4%, włókno surowe 1,0%, wapń 0,9%, fosfor 0,4 %, sód 0,7 %, omega-3 2,0%, omega-6 0,8 %

Dodatki żywieniowe w 1 kg: cynk (3b606) 150 mg, biotyna (3a880) 2 mg

Zawiera konserwanty zatwierdzone przez UE: kwas cytrynowy (E 330), kwas DL – jabłkowy (E 296)

CHEWIES – patyk z drzewa kawowego

Wielu osobom wyrzucenie prawie czterdziestu złotych za zwykły patyk może wydać się kretynizmem. Można pojąć sens kupienia poroża jelenia, które w psim świecie robi furorę jako długotrwały, naturalny gryzak, ale badyl?! Tyle patyków w parku leży! Sama nie planowałam kupować patyka z drzewa kawowego, ale kiedy podczas rozpakowywania dostawy Farsa dosłownie rzuciła się na niego, to wiedziałam, że musimy to mieć. Ona naprawdę rzadko się w czymś zakochuje… Kupiłam rozmiar S, który i tak, jak na najmniejszy wariant, jest moim zdaniem spory i nie muszę się obawiać, że Farsa go połknie.

Farsa gryzie patyk codziennie od dwóch tygodni i muszę przyznać, że oprócz “podziurkowania” zębami nic mu nie jest. Wiem, że labradorka koleżanki też to ma i udało jej się nieco zmniejszyć objętość gryzaka, ale i tak wypada on naprawdę nieźle. Farsa nieraz gryzie swój patyk w sklepie, a klienci pytają: “pani to czymś posmarowała, że ona tak gryzie?”. Otóż żadnych past, olejów, masła. Kawowiec broni się własnym subtelnym zapachem (praktycznie niewyczuwalnym dla nas) i skutecznie zachęca do siebie psy.

Ale teraz odpowiedzmy sobie na kluczowe pytanie – po jaką cholerę kupować zwykły kawał drewna, skoro pies imprezuje codziennie z patykami w parku? Problem ze “zwykłymi” kijami jest taki, że mają drzazgi. Jakkolwiek miejscy ambasadorzy “naturalnego trybu życia” u swoich mieszkaniowych piesków będą się pultać, że bez przesady, że psy od wieków ganiały za patykami, to trzeba sobie to powiedzieć wprost: te niewinne ułamane gałęzie są dla naszych pupilów naprawdę niebezpieczne. Kawowiec ma tę przewagę, że nie połamie się na drzazgi, jest miękki i nie stanowi dla psa żadnego zagrożenia.

Smycz automatyczna KONG Reflect

Nie jestem w wielu przypadkach fanką smyczy automatycznych, choć przestałam już być ich największą hejterką. Przykro się patrzy, jak pies pędzi przed siebie 5 metrów od właściciela (bo na tyle pozwala mu flexi, pęwnie pędziłby jeszcze dalej, gdyby mógł), smycz przestaje być pomostem komunikacyjnym między psem a przewodnikiem – staje się jedynie kawałem przeciąganego w obie strony sznura. Niemniej muszę przyznać, automat jest czasami po prostu cholernie wygodny i dlatego postanowiłam wyjść poza własne przekonania i spróbować go jako smyczy na szybkie sikukupy.

Flexi to najpopularniejszy producent smyczy automatycznych, jednak świadomie wybrałam Konga, bo zdecydowanie wygrywa jakością.

W psich akcesoriach cenię sobie kolory i elementy poprawiające widoczność psa i opiekuna. Wersja smyczy Kong Reflect ma odblaskową powierzchnię na rączce oraz odblaskowe obszycie na taśmie. Mega mi się to podoba. A jak już idziemy w marketingowy bełkot – nazwałabym tę smycz przede wszystkim wygodną i funkcjonalną. Ogumowany uchwyt nie ślizga się w ręce, a rozmiar M idealnie leży w kobiecej dłoni. Za maksymalną dopuszczalną wagę psa dla tego rozmiaru producent podaje 30 kg, a to moim zdaniem całkiem sporo, nawet jak na taśmę, a nie linkę. Wprawdzie nie jestem przekonana, czy taki mały karabińczyk wytrzymałby rozpęd młodego owczarka albo labradora, ale niech będzie, że wytrzymałość jest duża. Myślę, że to po prostu dobra opcja dla każdego średniego psa. Mechanizm? Na początku miałam wrażenie, że jest mocno niedopracowany, teraz wydaje mi się okej. Blokada działa bez zarzutów, a nacisk głównego przycisku trzeba po prostu wyczuć. Serio, polecam szarpnąć się z kasą i kupić Konga zamiast po kilku tygodniach oddawać na reklamację klasyczną sznurkową Flexi.

Suszone szprotki MULTIFIT

Do tej pory kupowałam Farsie różne rodzaje suszonego mięsa jako przekąski, ale nie sądziłam, że znajdę coś w tym stylu, co nada się na spacer albo trening. I oto pojawiły się one! Suszone szprotki pod etykietą Multifit (marka dostępna tylko w Maxi Zoo, tak jak coś). Wiem, że dla niektórych coś, co ma oczy, w roli przekąski może być creepy, ale ja nie żałuję, że przełamałam swoje absurdalne opory (absurdalne, bo zawsze powtarzam, że karmiąc swoje zwierzę innymi zwierzętami, powinnam brać na “klatę” fakt, że ten obiad był kiedyś żywy – nawet jeśli sama mięsa nie jem). Suszone szprotki – to ci niespodzianka! – jadą rybą okrutnie, ale każdy pies (który nie nienawidzi ryb) da okejkę takiemu śmierdziuchowi. Używam ich jako treningówek, bo łatwo się łamią na małe kawałki i szybko dają się schrupać.

Jak na nieprzetworzone, naturalne przysmaki jest to dodatkowo bardzo opłacalna sprawa. 200 g kosztuje około 21 złotych. Ponieważ u mnie treningówki idą tonami, to naprawdę ma to dla mnie więcej sensu niż 50 g jakichkolwiek przetworzonych snacków za kilkanaście złotych. O dziwo, Farsie się jeszcze nie znudziły, co jak już dziś wspomniałam, też jest dobrym wyznacznikiem.

A wy co ciekawego upolowaliście dla swoich psiaków w minionym miesiącu?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *